Wednesday, June 18, 2008

Cyklistów ciag dalszy

W związku z obietnicą daną wcześniej, że na kolejną przejażdżkę zabiorę już aparat, tym razem zdjęć napstrykałem aż nadto i mam nadzieję, że publikując je tutaj w Waszych oczach się zrehabilituję. Choć aż tak dużo znowu ich nie będzie, ale mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, iż zdjęcia można powiększać, klikając w nie.

Choć nasze tyłki nie przestały boleć (wszak nie jeździliśmy z rok), na miejscu usiedzieć jednak nie mogliśmy. Nie wiem czy oddam wrażenia z naszego pierwszego wypadu (którego graficznie nie zilustrowałem, a który przez swoje widoki z dróg polnych i pagórków oraz wzgórków zaparł aż dech w moich piersiach), ale było - jak to powiedział Polonus z "Kochaj albo rzuć" - tyż piknie. Tutaj mała dygresja na temat irytującego mnie braku umiejętności szybkiego przestawienia się ze starej ibookowskiej klawiatury na pecetowską (albo macbookowską), gdzie ż jest zamienione miejscami z ź. Ale też polskie znaki aktywuje się altem z drugiej strony, czego jeszcze nie potrafię na pamięć opanować. Tyle w kwestii przesiadania się z klawiatury na klawiaturę...


Jakiż to chłopiec piękny i młody? Jaka to obok dziewica? Ona mu z kosza daje maliny, a on nadstawia lica...



Nie patrzę w obiektyw, bo mnie właśnie jakaś komarzyca dziabła. Było trochę wertepów i błota, ale tam gdzie mieliśmy zajechać tam zajechaliśmy. Odwiedziliśmy przy okazji miejsca, w których byliśmy jeszcze "za panienki i kawalera" - jakiś punkt wodny lokalny o nazwie, której genezy nie da się ustalić, Szamotka. I kamionkę wśród lasów - pozostałość po kamieniołomach. Oczywiście Kasia nie doceniła traw, które w ciągu trzech lat mogą zarosnąć polne drogi, więc powrót z haszczy i prowadzenie roweru było wliczone z ryzyko jechania skrótem. Grunt, że między tymi trawskami wciąż nie kichałem. A to zdjęcie zostało zrobione wtedy, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że wjechaliśmy w ślepą drogę, choć haszcze były już wokół nas po pachy.




Jestem pozytywnie zaskoczony serwisem Plusa, którego telefony nabyliśmy. Nawet w szczerym polu czy w lesie mam pełny zasięg. Poprawiło się znacznie, bo pamiętam, że parę lat temu z Plusem musiałem biegać na wzniesienie na sadzie, żeby złapać tzw. pole. Nawiasem mówiąc (czyli BTW, jak to piszą, by the way) wrćoiliśmy z dzielnicy zamieszkanej przez latynosów, a w salonie z telefonami zaproponowano nam promocję o nazwie... latynoska.

A żeby nikt się na mnie nie oburzył za tę przeróbkę Świtezianki to pójdzie teraz fragment w oryginale. (BTW woda, którą piliśmy na tej przejażdżce tak się właśnie nazywała).

Jakiż to chłopiec piękny i młody?

Jaka to obok dziewica?

Brzegami sinej Świtezi wody

Idą przy świetle księżyca.



Ona mu z kosza daje maliny,

A on jej kwiatki do wianka;

Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny,

Pewnie to jego kochanka.

A na koniec prawdziwy hicior... To zdjęcie wykonałem już w drodze powrotnej - specjalnie się wracałem.

No comments: