Monday, May 26, 2008

Dłuuugi weekend

I my też mieliśmy tu dłuższy weekend, podczas którego chcieliśmy w końcu "zaliczyć" to, na co nie było czasu ani ochoty przez 4 lata, czyli Statuę Wolności i Ellis Island. Jako imigrani powinniści wzorcowo pojechać tam na początku naszego pobytu w Nju Jorku, ale weekendy mijały nam raczej na innych zbytkach - np. zakupach i swawolach.
Ponieważ tak popularne robi się przyjeżdżanie tu z Polski na zakupy, namawiam gorąco moją żonę, by opracowała przewodnik po ciekawych dla Polaków sklepach. Ja sam dużo się nauczyłem, np. że lepiej pojechać na zakupy na sam dół 5 Ave. (na wysokości Union Square), bo są tam wszystkie markowe sklepy, a ludzi tam w ogóle nie ma, czyli jest swoboda zakupów, bo wszyscy tłoczą się przy Herald Square albo górnej 5 Ave. Poza tym zdążyłem też już się dowiedzieć, w których sklepach można się za darmo wysikać, gdyż są wyposażone w ubikacje. Nie trzeba więc już na gwałt szukać Starbucksa (w którym na bank jest kolejka do kibla), albo McD. Uważam, że taki przewodnik to świetny pomysł...

Ale do rzeczy... Kiedy zjechaliśmy na sam dół Manhattanu oczom naszym ukazał się dziki tłum turystów. Przewidywałem, że tak może być. Ale miałem jednak nadzieję... No cóż, Memorial Day weekend, a do tego pierwszy od kilku tygodni taki piękny koniec tygodnia. Żeby nie było, że przesadzam, proszę zobaczyć tę kolejkę...
Kilka minut później... Ciąg dalszy ogonka.

Posiedziliśmy więc chwilę na nabrzeżu (zanim karczycho nie zaczęlo się spiekać, choć spryskałem), popodziwialiśmy jak się bujają na falach promy. Kasia nie kryła nawet zadowolenia, że nie płyniemy, bo "pewnie bym się porzygała". Swoją drogą, jeśli ten wypad miałby być w charakterze "zaliczenia", to aż tak bardzo mi na tym nie zależało. No regrets.


Jak widać konkurencja mimów odgrywających rolę Lady Liberty spora... Dobrze się ustawili - przy kolejce na promy, pozowanie do zdjęc odchodzi masowo. To podczas tkwienia w kolejce jedna z niewielu rozrywek.
---
W sobotę lansowaliśmy się natomiast z naszymi znajomymi na ostatniej wieczerzy. W barach było mnóstwo marynarzy (marynarki tylko za dnia na ulicach widoczne), a to z tego powodu, że raz do roku jest tu tzw. Fleet Week, kiedy spływają się okręty i w mieście pojawia się masa wyposzczonych majtków. Patrząc na niektóre z twarzy doszedłem do wniosku, że do tej marynarki to chyba poszli za karę, z tym, że miesiące na morzu nic im nie dały. Zastanawiam się, co tak mocno pociąga kobiety w marynarzach. Chyba mundur. Może te kilkumiesięczne wyposzczenie. Bo na pewno nie te odciski na dłoniach...
A teraz pytanie: który z indywiduów przedstawionych na zdjęciu jest autorem niniejszego bloga.
Podpowiedź: żaden z nich nie jest marynarzem.

---
A w niedzielę wieczorem zaliczyliśmy od dawna planowany musical "Rent". Wcześniej przez pół godziny szukałem restauracji, bo źle zapamiętałem adres. Tam rozsądnie wydaliśmy pieniądze niewykorzystane podczas porannej wycieczki. (Gdyby to była nasza pierwsza randka, a ja nie mógłbym znaleźć lokalu, pewnie spaliłbym się ze wstydu). Zauważyłem też, że miasto jakoś się w tę niedzielę dziwnie wyludniło. Już wiem... Wszyscy pojechali na Statuę Wolności!
W teatrze mieliśmy świetne miejsca i miło spędziliśmy czas. Tym samym podnosząc naszą frekwencję na broadway'owskich musicalach do 3 i pół. A dziś wieczór spędzimy w domu, bo ktoś przyjeżdża zabrać łóżko. Ostatnie dni przyjdzie nam przespać na zakupionym już dmuchanym materacu (z pompką na baterie).
Na tym kończe mój dzisiejszy wpis. Trochę przydługawy, wiem, ale i weekend obfitował we wrażenia i nagromadzenie rożnych myśli.

No comments: