Friday, September 19, 2008

ZUS srus i metro

Po 1,5 miesiąca udało nam się w końcu odebrać upragnioną książeczke ubezpieczeniową (oby nie była potrzebna).

Moglismy ją odebrać co prawda wcześniej, ale właściwy ZUS mieścił się na Pradze, (właściwie dla miejsca zatrudnienia Kasi), a godziny pracy Kasi oraz brak pod tym względem współpracy ze strony ZUS, który otwarty jest od 8 do 17 albo 15 skutecznie nam przeszkadzał. Za każdym razem wyprawa do ZUS-u wiązała się z padającym deszczem, fatum jakieś czy co? W sumie ZUS odwiedziliśmy 4 razy, w tym 3 na Pradze. Raz pierwszy poszliśmy na Czerniakowska koło nas (gdzie mieści się centrala), ale tam wyjasniono nam, że chodzi o ZUS wlaściwy dla miejsca pracy. Przy okazji po odpowiednie formularze musieliśmy stać do dwóch róznych okienek, a w każde z nich zajmowało się tylko jedną sprawą, więc nie sposób było się dowiedzieć wszystkiego od jednej osoby. Na szczęście za każda naszą wizytą bylismy pierwsi w kolejce, bo przychodziliśmy zaraz po otwarciu, unikając tłumów pojawiających się chyba w godzinach popołudniowych.

No więc wyprawa na Pragę. Grochów i te sprawy. Wszystko gładko za pierwszym razem, pani przyjęła wniosek i zdjęcia i kazała pojawić sie za tydzień. Czujność nakazała zadzwonić, by sprawdzić czy książeczka gotowa czeka i by nie jechać na darmo. O ile w ewtorek zadzwoniłem i jeszcze nie było "ale jeśli miała być do odebrania za tydzień to powinna być w czwartek" - usłyszałem przez słuchawkę. W środę już sie do ZUS-u nie dodzwoniłem, stąd wniosek o popołudniowych tłumach w urzędzie. No a gdybym sie dodzwonił, dowiedziałbym się, że cos jest nie tak. Otóż dopiero w czwartek na miejscu dowiedzielismy się, że oczywiście pracodawca zgłosił, ale przez internet, więc my nie mamy na to dowodu, no i książeczki bez podpisu naczelnika wydać nie możemy. Tutaj miejsce na załamywanie rąk... Skoro istnieje system, który pozwala pracodawcom zgłaszać elektronicznie pracownika do ZUS-u to po jakiego każe się temu samemu pracownikowi przyjść z wydrukowaną stroną-potwierdzeniem zgłoszenia? To niestety nie jakieś żarty, a rzeczywistość. Dodam tylko, że Kasia musiała sama wychodzić sobie te książeczkę, bo pracownicy firm zatrudniających do 20 osoób tak mają. Tym większym wszystko załatwia pracodawca. No i po książeczke mogliśmy pojechać dopiero dzisiaj, bo choć wydruk z przedszkola o zgłoszeniu Kasi nosiła w torebce, to nie było czasu ani ochoty na zbyt wczesne wstawanie i odwiedzenie ZUS-u przed pracą. No ale w końcu książeczka jest...
Gdyby nie to, że czuje się zrobiony przez Państwo w konia - bo płacę składke i jeszcze muszę uganiać się za swoją książeczką i odpowiadac za to, że internetowy system jest jakiś niewydolny - to w sumie ta machina urzędnicza nie jest taka zła, bo panie nawet uśmiechniete i mozna sprawy w miarę sprawnie załatwić, pod warunkiem, że przychodzi się do urzędu o 7:59 rano.

Miało byc jeszcze o metrze, ale sie o ZUSach rozpisałem, więc będzie krótko. Niewidoma osoba wpadła pod metro w Warszawie, bo na krawędziach peronów nie ma żadnych oznaczeń wyczuwalnych dla niewidomych. Nieszczęsnik na szczęście przeżył. Załamała mnie wypowiedź rzecznika metra, że nie ma żadnych zabezpieczeń, bo nie ma żadnych międzynarodowych norm. To muszą być normy, żeby umożliwić niewidomym bezproblemowe korzystanie z metra? Wystraczyłoby zamontowanie na całej długości peronu jakiejś blachy z wypustkami. Poza tym ta przerwa miedzy peronem a pociągiem to też problem - są one zaskakująco duże i mozna sie zagapić.


Oto jak wyglądają krawędzie peronów metra w Nowym Jorku. Mają "wypustki":

Choć na niektórych starych stacjach są czasem zwykłe żółte dechy.
A tak to wygląda w Warszawie... Koniec peronu widzą tylko widomi zwani też widzącymi. Dla niewidomego to bariera.

No comments: