Tak nazywała się pewna rubryka w darmowym dzienniku "AM NY", w której opisywano ludzi dojeżdżających do pracy godziny i setki mil. Nadawalibyśmy się...
Tak my się czujemy teraz, wstawając wczesnymi rankami. Najpierw był kurs na Kraków - pobudka o 2:40 na pociąg z Opola. Teraz kurs na przedszkole na Bielanach - pobudka o 5:27, by dojechać autem na pociąg do Wrocławia, skąd autobus w stronę Bielan (czyli właściwie w stronę punktu wyjścia), a będzie jeszcze kurs na Warszawę - autobus o 5:40, więc pobudka pewnie przed piątą z Opola. (Przy okazji mijaliśmy zacny kompleks basenów we Wrocławiu, aż by się wskoczyło...).
A teraz chciałbym wrócić do przedszkola, w którym była na próbę Kasia. Jak to mi opisywała - jeden wielki bałagan. Aż się nie chce wierzyć, że międzynarodowi rodzice bulą po 700 złotych polskich. Brak jakiegokolwiek programu zajęć, porządku, zabawek brak, międzynarodowe dzieci biegają gdzie chcą i jak chcą, a do tego na kilkadziesiąt dzieci niewystarczająca ilość opiekunek-wychowawczyń (a do tego Kasia jak się okazało miała jedyna studia pedagogiczne, nawet niekierunkowe) tak więc starsze biją młodsze, a w chwili nieuwagi pań (o co łatwo w takim tłumku rozbrykanym) gremialnie wychodzą przez duże okno na parterze na ulicę. W takich warunkach trudno zapanować nad wszystkimi, biorą pod uwagę brak zapewnienia podstawowych wymogów bezpieczeństwa. A jak coś się stanie, to kto będzie odpowiadał? Wychowawczyni. A jeszcze szefowa mówi o zwiększeniu grupy dzieci... Czy ktokolwiek kontroluje te placówki?
Mam wrażenie, że naciąga się tych zagranicznych ile wlezie, a nauczycielkom płaci licho - okazało się, że jednak 1200 zł. Dziękujemy. W poniedziałek - Warszawa, choć wciąż mi szkoda tego Wrocławia... No ale nic nie jest na zawsze i może się wróci...
Wednesday, June 25, 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment